Skip to main content
Home » Zdrowie w rodzinie » Macierzyństwo to lekcja odpuszczania
Zdrowie w rodzinie

Macierzyństwo to lekcja odpuszczania

Sandra Kubicka

Sandra Kubicka przyznaje, że zawsze marzyła o byciu mamą i o szczęśliwej rodzinie. Udało jej się to osiągnąć, mimo że nie brakowało trudności. W rozmowie z nami opowiada, dlaczego nie słucha rad dotyczących rodzicielstwa i jak diagnoza zespołu policystycznych jajników (PCOS) wpłynęła na jej postrzeganie macierzyństwa i zdrowie.


Co najbardziej zaskoczyło panią w macierzyństwie?

Wszystko (śmiech). Najbardziej to, że te rady, które się słyszy, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, ponieważ każde dziecko jest zupełnie inne. Rodzicielstwo wymaga uczenia się na bieżąco. Jak już myślisz, że doskonale znasz swoje dziecko, to za trzy miesiące możesz się zdziwić, bo wgrywa mu się nowy „system” i wszystko zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. Uznałam, że będę wychowywać Leosia na swoich zasadach, kierując się swoją intuicją. W kwestii odżywiania po prostu opieram się na własnej wiedzy. Są tego efekty: Leoś je wszystko, nawet warzywa, z ogromną chęcią. Macierzyństwo to suma prób i błędów oraz swoich własnych doświadczeń.

Jako znana osoba jest pani szczególnie narażona na niekonstruktywną krytykę…

Ostatnio odezwała się do mnie influencerka, która we łzach opowiadała, że nie radzi sobie z tym, że gdy pokazuje szczegóły dotyczące wychowania swojego dziecka, spotyka ją hejt. Powiedziałam jej: ogranicz to do minimum. Ja przedstawiam swoje życie jako Sandry Kubickiej, ale ograniczam pokazywanie tego, co wiąże się z dzieckiem: co mu daję do jedzenia, jakie kremy stosuję… Im mniej ludzie wiedzą, tym mają mniejsze pole do obrażania nas i mądrowania się.

Co jest dla pani największym wyzwaniem jako dla mamy?

Zdecydowanie brak snu. Ponieważ cierpię na PCOS i insulinooporność, aby funkcjonować i nie czuć się tragicznie, muszę się dobrze zregenerować. Doskonale rozumiem i akceptuję to, że trzeba się opiekować dzieckiem, zabawiać, karmić, nosić, natomiast na brak snu nie byłam się w stanie przygotować.

Nie ma żadnej książki, żadnego poradnika, który to ułatwi, bo nigdy nie wiesz, jakie twoje dziecko będzie.

PCOS to dla kobiety bolesna diagnoza. Jak na panią wpłynęła?

Wychowałam się w rozbitej rodzinie i dlatego zawsze chciałam stworzyć swój dom, być mamą. Jak usłyszałam diagnozę, to ten obraz na jakiś czas legł mi w gruzach. Było to winą lekarzy, na jakich wtedy trafiłam. Jako 21-letnia dziewczyna zostałam zapytana w gabinecie: „A pani chce mieć dzieci?”. Nie sądziłam, że w tym wieku będę musiała się tym martwić. Tułałam się troszeczkę po świecie, musiałam trochę wypłakać, trochę się postresować i w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczęłam szukać informacji na grupach, na których są dziewczyny z PCOS. Dziś mam też świetną panią doktor, która potrafi wszystko wytłumaczyć. Poszłam swoim kierunkiem i zaczęłam wprowadzać zmiany w stylu życia, które mi pomogły i dzisiaj się tym dzielę, bo chcę pomóc innym. Nie lubię natomiast, gdy na temat PCOS wypowiadają się osoby na Instagramie, które nie doświadczyły tej choroby. Nie mogą wiedzieć, jak ciężko jest takiej kobiecie wstać z łóżka, jakie ma stany depresyjne, kiedy ma bolesne wulkany podskórne, gdy jest spuchnięta, gdy musi golić brzuch czy wąsik.

Co daje pani najwięcej radości na co dzień?

To uczucie, gdy budzę się rano i widzę tego uśmiechniętego człowieczka, który się na mnie kładzie i się przytula. Dzięki temu wiem, że jest ktoś, kto mnie zawsze potrzebuje. Daje mi to takie poczucie radości, spokoju i bezpieczeństwa. Uwielbiam obserwować kolejne etapy rozwojowe Leosia, oboje z Alkiem bardzo przeżywaliśmy na przykład jego pierwsze kroki. Poza tym cieszą mnie podróże do miejsc, w których już kiedyś byłam, ale dzięki Leosiowi, przez pryzmat jego oczu, odkrywam je na nowo.

Jakie są, oprócz podróży, pani ulubione sposoby na spędzanie wspólnych chwil z bliskimi?

Nasz styl życia bardzo się zmienił odkąd wyprowadziliśmy się poza Warszawę i zamieszkaliśmy przy lesie. Uwielbiamy chodzić na spacery, zostawić telefony w domu i wyciszyć się na łonie natury.

Jak zarządzacie czasem, żeby znaleźć go i dla dziecka, i dla siebie?

Niczego nie planujemy, u nas po prostu jest „go with the flow” (śmiech). Dziecko uczy tego, że trzeba być elastycznym. Na bieżąco ustalamy, co kto robi i kto zajmuje się Leosiem. Niektóre rzeczy udaje się robić razem. Na przykład, gdy mam coś szybko załatwić w biurze, jedziemy tam wszyscy. Ważne jest, żeby dzielić się obowiązkami. Dziecko ma przecież dwoje rodziców, nie tylko mamę, i powinno budować silną więź także z ojcem. Leoś jest tego pięknym przykładem – to taki synek tatusia. Jest bardzo za Alkiem, właśnie dzięki temu, że obaj mają ten swój czas, sam na sam.

A udaje się pani znaleźć czas dla siebie?

Kiedy mam coś zrobić dla siebie, zawsze zastanawiam się, czy na pewno jest to konieczne, a jeśli już mam tę przestrzeń, to zdecydowanie wybieram podróże. Niedawno Alek zaopiekował się Leosiem, żebym mogła pojechać z przyjacielem na cztery dni do Grecji, a wcześniej na dwa dni do Szwecji. To krótko, ale super, że udało się coś takiego zrobić.

Next article